Saloon Girl bardzo mi nie wyszła – coś skopałem z odcieniem skóry i twarzą ogólnie (pomijając ogólną niekompetencję malarską 😉 ). Pewnie nie będzie chciało mi się jej poprawiać, raczej w jej charakterze wystąpi czasem jakaś laska z Mfx.
Category: Gry Planszowe
Gry planszowe
Shadows of Brimstone – Bandido i U.S. Marshal
Szczerze mówiąc figurek ludzi nie malowało mi się najlepiej – odlew nie był bardzo “ostry”, skutki widać. Oczywiście jak wiadomo złej baletnicy… Whatever. Pewnie i tak często zamiast tych będę wykorzystywał figsy z Malifaux, bardziej mi podchodzą.
Shadows of Brimstone – Night Terrors
Prawie wszyscy malują te stworki w odcieniach fioletu albo granatu, nie będę się wyłamywał 😉 . Duże, pewnie wredne, wygląda odpowiednio dziwnie dzięki kolorkom…
Shadows of Brimstone – Void Spiders
Pająki. Nie tak znowu wielkie, ale i nie tak małe, na pewno wredne. Chętnie wrzuciłbym je na jakieś podstawki, ale na 30mm kiepsko się mieszczą a większe będą raczej przeszkadzały w grze. Jeszcze będę kombinował – może jakieś sceniczne, na których będą pod kątem…
Shadows of Brimstone – Stranglers
Więcej macek, tym razem mniejszych, ale na biegających stworkach. Będzie się działo 😀
Malując te miśki zastanawiałem się nad użyciem większej ilości kolorków (różowe wokół pyska czy pocieniowane macki), ale chęć pogrania szybciej wygrała. Na szczęście do tematu jeszcze można powrócić…
Shadows of Brimstone – Goliath
Wielki Uberboss do SoB, czyli Goliath we własnej osobie.
Shadows of Brimstone – Macki
Żadna porządna planszówka zahaczająca o Mity nie może obejść się bez macek w ilościach hurtowych. Shadows of Brimstone jest porządną planszówką. Modele do SoB były baaardzo speedpaintowane – chcę zagrać w to jeszcze w tym tysiącleciu 😉
Nuklear Winter’68 i Heart of Darkness
Dziś parę słów o jednym z moich ostatnich zakupów planszówkowych – Nuklear Winter’68 oraz dodatku Heart of Darkness. Gra wydana przez Lock’N’Load, z mechaniką bardzo podobną do innych systemów tej firmy – ktoś, kto kojarzy World At War dość szybko złapie zasady tej gry.
Bądźmy jednak szczerzy – nie dla mechaniki kupowałem te planszówki. Prawdopodobieństwo, że pogram w nie jakąś większą ilość razy jest niewielka (nie te lata, a znajomi wolą pić niż grać ostatnio). Kupiłem je dla świata i fluffu. Kiepska inwestycja? Ja nie narzekam.
Akcja Nuklear Winter’68 jest osadzona, jak się można domyśleć, w roku 1968. Druga Wojna potoczyła się nieco inaczej, niż w naszej historii – Niemcy co prawda przegrali, ale w nieco innym stylu: 3 Rzesza została zamieniona bombardowaniami w radioaktywny parking, a nazistowskie elity wraz z wybranymi oddziałami SS i Wehrmachtu schroniły się w ogromnych, podziemnych bunkrach. Teraz wyłażą spod ziemi, dysząc żądzą zemsty. Przeciwstawią się im państwa NATO – w tym przede wszystkim USA i ZSRR (tak, Ruscy weszli do NATO bez użycia siły). Żeby było jeszcze weselej, w radioaktywnych ruinach coś przetrwało – i nie lubi gości.
Gra jest w dużym stopniu oparta o scenariusze, układające się w narracyjną kampanię. Jest ich sporo – 15 w podstawce, 10 w dodatku, nierzadko warunki początkowe jednego zależą od wyniku poprzedniego. Jest – zwłaszcza w dodatku – sporo sytuacji, gdzie mamy komplikacje w scenariuszu: np. jakąś jednostkę neutralną może zwerbować każda ze stron w zależności od spełnienia jakichś warunków, albo nagle pojawia się banda Zombie… Ogólnie – jest elegancko.
W żadnym z pudełek nie dostajemy wiadra żetonów – jest po trochę jednostek dla każdej ze stron konfliktu, wystarczająco dużo do rozegrania każdego ze scenariuszy, oraz różnej maści żetony pomocnicze (pola minowe, żetony aktywacji…). O ile w podstawce nie jest z tym jeszcze szczególnie źle (2 arkusze żetonów), o tyle dodatek ma jeden malutki (1/2 standardowego) arkusik zawierający nowe jednostki (poza tym wykorzystuje te z podstawki). Fajnie, gdyby dołożyli tam jeszcze trochę drobiazgu – np. dodatkowe typy jednostek dla każdej ze stron konfliktu – które można by wykorzystać we własnych scenariuszach. Nie ma, trudno.
Z mojego punktu widzenia świat gry ma potencjał wykraczający poza samą planszówkę – kombinuję nad małym projekcikiem modelarsko-growym w 15mm opartym o ten świat – małe trzy armijki do Force on Force plus drobne modyfikacje do systemu obsługujące bardziej “pulpowe” elementy świata gry. Amerykanie to prosta sprawa – mam już M-113, trzeba zorganizować tylko jeszcze czołgi i piechotę. Ruskich ostatnio Khurasan zaczął wydawać, a jednostki Black Hand można będzie pokonwertować (ich siły pancerne oparte są o zdobyczne M-113 z dodatkowym pancerzem i uzbrojeniem). Nawet E-100 do sił Rzeszy da się zorganizować (wydaje je chyba Forged in Battle).
Poniżej – fotki z unboxingu podstawki i dodatku. Połapiecie się chyba, co jest co…
Hornet Leader: The Cthulhu Conflict
W moje łapki wpadł dodatek do Hornet Leader’a – The Cthulhu Conflict. Dodatek, jak się nietrudno po tytule domyśleć, pozwala nam na rozegranie jeszcze raz bitew, w których dzielni piloci US Navy ocalili nas przed Wielkimi Przedwiecznymi.
Dodatek zapakowany jest w gustowne, solidne pudełko – bardzo podobne do tego z podstawką (oczywiście sporo cieńsze).Z przodu mamy sympatyczną grafikę, z tyłu ściągę z zawartością i krótkie informacje o grze.
W środku pierwsze, co rzuca się w oczy to instrukcja (z nowymi zasadami i sensownym przykładem rozgrywki) i dziennik kampanii (niestety, tylko jeden egzemplarz).
Następnie trafiamy na żetony. Pojedynczy, dwustronny arkusz zawiera przede wszystkim żetony z nowymi przeciwnikami (różne przedwieczne pomioty i parszywi zdrajcy posługujący się amerykańskim sprzętem) i żetony różnych chorób psychicznych, które mogą dotknąć naszych pilotów. Poza tym jest na nich też trochę broni – dodatek wprowadza nową wersję Mavericków i bomby jądrowe – i dwa bezzałogowe samoloty uderzeniowe.
Kolejny punkt programu to cztery mapy kampanii. Dodatek skupia się w dużym stopniu na USA – mamy obronę Wschodniego Wybrzeża i szturm na Hawaje – ale nie tylko. Możemy też wziąć udział w kampanii na Morzu Śródziemnym i ostatecznym natarciu na R’lyeh.
Wreszcie – kostka i karty. Kart jest sporo mniej niż w wypadku podstawki. Mamy karty dla samolotów bezzałogowych, kilka kart zdarzeń (“w drodze nad cel spotykasz…”) i dużą paczkę kart celów (od lotnisk kultystów po Wielkich Przedwiecznych). Do kart zdarzeń z dodatku dodaje się pewną (zależną od kampanii) ilość losowych kart zdarzeń z podstawki. To samo dotyczy zresztą żetonów wrogich jednostek używanych na mapie taktycznej. Jeśli chodzi o cele – wszystkie cztery kampanie korzystają wyłącznie z celów z dodatku.
Ogólnie rzecz biorąc dodatek jest całkiem sympatyczny, choć jak zwykle w takich wypadkach chciałoby się dostać więcej – choćby dodatkowe kampanie koncentrujące się na jakże dramatycznych walkach z Mi-Go i wyznawcami Dagona w Europie i Azji. No, ale US Navy zbyt mocno zaangażowana w te desperackie walki nie była… 😉
Space Hulk okiem marudy
W poniedziałek wieczorem (około 21) dotarła do mnie paczka z dzikiego kraju, zawierająca Space Hulka. Kurier z UPS trochę marudził (GW nie uznało za stosowne dodać informacji o moim numerze komórki do danych przekazanych firmie – a w sobotę byłem w pracy zamiast czekać na paczkę w domu), ale niech wie, za co kasę bierze 😀 . 2 przecięte warstwy opakowania później zabrałem się za macanie zawartości pudełka.
Pierwsze wrażenie bardzo dobre – mocne pudełko (lepsze od gier FFG – a to dużo), wypchane w całości. Masa wyprasek z figurkami, pół tony kartonu, kostki, klepsydra, ładnie wydane podręczniki – po prostu śliczne wydanie. Pod względem jakości części jest to najlepszy Space Hulk w historii. Zachwyty nad figurkami sobie odpuszczę – wszyscy zainteresowani widzieli rewelacyjne fotki na stronach GW.
Po pomacaniu składników rzuciłem się na instrukcje (obie). Pierwsze wrażenie: “Space Hulk jak zwykle”. Drugie wrażenie: “Pierwsza edycja Space Hulka” (dobrze, druga była za łatwa dla Marines). Trzecie: “Ale ktoś w tej pierwszej edycji namieszał”. Zmian jest sporo – od sierżanta dającego “przerzut” na Command Pointy, przez nowy system mocy psychicznych dla Librariana po bonus z Sustained Fire dostępny w Overwatch’u i akcję Guard. Sama obecność Librariana i termosów z Assault Cannonem, pazurkami czy młotkiem to zresztą spora zmiana w porównaniu z podstawką pierwszej edycji – te elementy weszły dopiero w dodatku Deathwing.
Druga instrukcja – z misjami – to już mniej niespodzianek. Wstawienie termosów z “nowymi” zabawkami do oryginalnych misji to żadna niespodzianka. Tylko 12 misji – też żadna, więcej pewnie pojawi się w sieci albo White Dwarfie (bo generator losowych misji zamieszczony już w sieci to jakaś pomyłka), zresztą – można skonstruować własne. Miłym akcentem jest duża ilość fluffu, łącznie z indywidualnymi historiami każdego termosa – “zginął Brat Zael” i “o, spadł termos z grillem” dają różne wrażenia z gry 😉 .
Teraz będzie marudzenie.
Ktoś w GW wyraźnie nie uruchomił mózgu. Od pierwszej edycji Space Hulka zawsze pojawiał się ten sam problem – ustawienie Genestealerów w rządku w korytarzu było… dość trudne. Sensowne rozstawienie ich w pokojach – jeszcze trudniejsze. W końcu figurki genków zajmowały zawsze sporo miejsca przez rozstaw łapek. Nowe, superśliczne figurki genków i termosów zajmują jeszcze więcej miejsca – termosy w dynamicznych pozach i “nowym” rozmiarze, genki takoż w dynamicznych pozach i z elementami terenu. Generalnie wszystkie te figurki proszą się o 40mm podstawki – niestety korytarze zostały, po staremu, ustawione pod 25mm. Co mi po kompatybilności ze starymi korytarzami (nawet nie sprawdzałem, czy występuje) – chciałbym korytarze kompatybilne z figurkami w pudełku… Pewnie, korytarze ustawione pod 40mm podstawki byłyby większe, pewnie gra kosztowałaby parę funtów więcej i zajmowała większy stół – ale byłoby sensowniej.
Figurki… śliczne są. Niestety kontrola jakości siadła na pewnym etapie – jedna z wersji genka ma np. 3 ręce zamiast 4. Po dokładnym obejrzeniu figurki widać, że rzeźbiarz pamiętał o części ręki, ale reszta mu jakoś umknęła… Terminatorzy są przeładowani heraldyką i bajerami wszelakimi, przez co chętni do zrobienia z nich członków zakonu innego niż Blood Angels mają przed sobą duuużo niszczenia figurek (albo ściemniania). Czasem te “dekoracje” są bezsensowne – gość z miotaczem ognia ma na sobie masę Purity Seals.
Figurki mają jeszcze drugą wadę – są dość delikatne. Na 100% można zapomnieć o trzymaniu czy transportowaniu ich w pudełku od Hulka po wycięciu z ramek. Demolka gwarantowana. Mam niejasne wrażenie, że figurki zostaną przeze mnie opodstawkowane (na 40mm), pomalowane (jak się trochę w 28mm podciągnę 😉 ) i postawione na półkę (czy też raczej omagnesowane i wpakowane do metalowego pudła ze skandynawskiego sklepu z meblami) – a do gry w Hulka będą służyć modele nieco starsze (gdyby korytarze były na 40mm, można by po prostu to metalowe pudło ze sobą nosić).
I jak już marudzę… skoro zasady zawierają elementy z Deathwinga, GW mogło zrobić “zbiorcze” wydanie zasad z podstawki i obu dodatków do pierwszej edycji. Oczywiście odświeżone (wspomniane modyfikacje zasad) itp – ale niech będzie wszystko. Nawet, jeśli nie do każdego elementu będzie figurka.
To by było na tyle marudzenia. Ocena:
Wykonanie części kartonowych 5/5
Wykonanie figurek 5/5 (dałbym i 10/5 gdyby nie wspomniane niedoróbki)
Użycie mózgu przy dwóch powyższych czynnościach 0/5
Zasady 3/5 (mogłoby być lepiej, do tego są podobno problemy ze zbalansowaniem – jak zwykle zresztą)
Ocena ogólna 4/5 dla zawziętego modelarza, 3/5 dla osoby szukającej planszówki, 1/5 dla osoby szukającej dobrej planszówki za rozsądne pieniądze